Motać, czy nie motać? Oto jest pytanie! Niektórzy rodzice zapewne doskonale wiedzą o czym mowa, a niewtajemniczonych postaramy się wprowadzić w temat chustonoszenia i zachęcić do motania. Zapraszam na gościnny wpis autorki bloga Lalo.mama – Kingi Lalowicz.
Dlaczego noszenie w chuście wymaga wtajemniczenia? Może niewielkiego, ale zawsze jakiegoś. Odpowiedź jest dość prosta, ponieważ nie jest to to samo, co noszenie dziecka na rękach, czyli nie od razu jest to bułka z masłem. Poza tym, nie ma co ukrywać, chustonoszenie nie jest też dla każdego. Liczą się oczywiście przede wszystkim dobre chęci, ale i te nie pomogą jeśli masz słaby lub chory kręgosłup albo Twoje dziecko mówi zdecydowane NIE… Ale zacznijmy od początku.
Wyjaśnienia wymaga na wstępie żargon noszących dzieci w chustach. Wiązanie chusty, to jej motanie. Osobę noszącą nazywa się chustomamą, chustotatą a także chustoświrką (słowo to użyte w tym kontekście bynajmniej nie ma pejoratywnego zabarwienia). Dzieci noszone w tzw. szmacie (słowo to również użyte w tym znaczeniu jest pozytywne), pieszczotliwie określa się mianem chuścioszków, chuściochów itp. Chusty zaś dzielą się co do zasady na: elastyczne, tkane zwykłe i tkane kółkowe. Tkane chusty plecione są ręcznie, na specjalnych krosnach i mogą się różnić między sobą nie tylko kolorystyką, ale także długością (od 3,6m do 6m), gramaturą oraz splotem. Sam proces powstawania chust, to prawdziwe rzemiosło a nawet dzieło! Najbardziej popularny jest splot skośno-krzyżowy i chusty w 100% bawełniane, ale oczywiście są też chusty z domieszkami (i to bardzo szlachetnymi i drogimi) oraz plecione w inny sposób (np. splotem diamentowym).
Długość chusty, to coś, co należy dopasować do osoby noszącej. Czym mniejsza persona, tym krótszą potrzebuje chustę. Ale… długość też zależy od tego jakim sposobem chcemy zamotać dziecko. Niektóre wymagają na prawdę sporo materiału! Sam materiał czasami się zaciąga, co powoduje powstanie tzw. babolków.
O moim odkryciu chustonoszenia pisałam już na blogu w artykule: Chusto, ach to Ty! O moim odkryciu chustonoszenia na Majorce! LINK.
Wiedziałam, że będę nosiła dzieci, jeśli je tylko będę miała. Mam już kogo nosić i cieszy mnie niezmiernie bycie tak blisko razem każdego dnia, począwszy od dnia narodzin – pomimo, iż urodziłam przez cesarskie cięcie. Uważam, że dzięki temu moje dzieci znacznie lepiej znoszą wszelką rozłąkę, są pewne siebie i ufne. Wydaje mi się również, że to, co dzieci potrzebują od nas dorosłych w pierwszych latach swojego życia, to maksimum naszej bliskości. Pisząc maksimum, mam na myśli tyle, ile same potrzebują, o ile poproszą, ile same zechcą brać. Pragnienia, aby nasze pociechy od razu po urodzeniu były samodzielne i nad wyraz dorosłe, aby dzielnie spały we własnych łóżkach, we własnych pokojach oraz żeby grzecznie bawiły się u siebie same ze sobą, to raczej kwestie, które wymagają odłożenia na później.
Warto nadmienić, że chustonoszenie, to bardzo stara metoda zajmowania się potomstwem, praktykowana w kulturach, gdzie dzieci są niemalże nierozerwalne z matką: pracują z nią i wykonują wszelkie inne czynności dnia codziennego. Matka, dzięki takiemu rozwiązaniu, ma obie ręce wolne i może oddać się praktycznie każdemu zajęciu bez względu na fakt, iż jednocześnie zajmuje się swoim maleństwem. Do tego też dążą współczesne kobiety na całym świecie. Chcą żyć normalnie po narodzinach potomstwa, nie być ograniczoną posiadaniem dziecka na ręku i móc swobodnie: podróżować, robić zakupy, bawić się ze starszymi dziećmi, spotykać ze znajomymi czy wykonywać jakiekolwiek codzienne obowiązki.
Z powyższych powodów zachęcam każdego rodzica, ceniącego sobie aktywny tryb życia, do oswojenia się z motaniem. Po kilku / kilkunastu razach, wiązanie chusty wchodzi w krew a chusta staje się nieodłącznym towarzyszem każdego dnia (czasami również nocy, gdy dziecko nie chce spać). Usypianie dziecka w chuście, to także magia, o której mowa w tytule 🙂
A jak to u Was wygląda? Czy macie już za sobą próby chustonoszenia? Czy są tacy, którym się nie powiodło, którzy zrazili się, nie mają sił próbować? O może są wśród Was chustomaniacy, którzy mogą pochwalić się niebywałym stosikiem z chust?
Kinga Lalowicz
Prawnik, mama dwójki dzieci, autorka bloga Lalo.mama (lalomama.pl). Wychowywanie dzieci to wyzwanie, które przynosi jej dużo radości i satysfakcji. Ten entuzjazm pragnie zaszczepić swoim Czytelnikom. Na blogu Lalo.mama udowadnia, że narodziny dzieci nie ograniczają, ale poszerzają horyzonty rodziców. Promuje zdrowy i aktywny styl życia. Podejmuje również tematykę kwestii prawnych związanych z rodzicielstwem.
(Właścicielem zdjęć jest autorka tekstu – Kinga Lalowicz).
17 thoughts on “Magia Noszenia – czyli o chustonoszeniu dla niewtajemniczonych”
Ja jeszcze nie chustowałam, ale zamierzam spróbować 🙂 Ciekawe, czy zostanę chusto-swirką 😉
Podobno chustowanie bardzo wciąga, więc jest to możliwe 😉
Ciekawy wpis, tym bardziej, że niedawno urodziłam 🙂 Co prawda starszej córki nie motałam, jednak teraz z synkiem mocno się nad tym zastanawiam. 🙂
Chustowałam obu synów – piękna sprawa. Choć nie odważyłam się nosić na plecach.
Oj chciałam, próbowałam, jednak, tak jak wspomniałaś w tekście, to nie jest dla osób z chorym kręgosłupem. Mieliśmy specjalne „nosidełko”, niestety nie mogłam się nawet wyprostować z dzieckiem w środku, także oddaliśmy innej mamie.
Uwielbiam te chusty!
Mnie momentami pobolewa kręgosłup, ale wtedy trenuję więcej i przechodzi, a noszenie tak wciąga, że nie potrafię sobie odmówić tej bliskości z dziećmi 🙂
Córcia urodzi się w tym miesiącu więc wszystko przede mną 😉
Bardzo mi się podobają takie chusty i wydaję mi się, że dzieci czują się w nich bezpiecznie:)
Dla mnie to super rozwiązanie. Świetnie, że można dziecko nosić też z tyłu. Super sprawa! 🙂
Ja również doceniam magię chustonoszenia 🙂 Stosiku chust nie miałam, ale moja dwuletnia córeczka tak dobrze czuła się w chuście, że wychowała się (i nadal wychowuje) całkiem bez wózka, a wyłącznie na chuście i nosidełku.
Całkiem bez wózka? Super, jestem pod wrażeniem. Ja nie dałabym rady bez wózka. 🙂
🙂 Ja nie dałabym rady z wózkiem. Plan był taki, że będzie jedno i drugie, ale z wózkiem pospacerowałam całe 2 razy i stwierdziłam, że to nie dla mnie. Córeczka była tego samego zdania 🙂 Pisałam o tym też u siebie, jeżeli będziesz miała ochotę, zapraszam 🙂
Z przyjemnością zajrzę 🙂
Może jak będę kiedyś mamą to ogarnę ta technikę 😀 A na razie będę podziwiać z daleka 😉
Chusty to magiczna rzecz:) A poza tym… są przepiękne, wybór jest ogromny, każdy znajdzie coś dla siebie 🙂
Chustowałam od drugiego miesiąca, jak tylko zrobiło się cieplej (syn urodził się w lutym). Bardzo sobie cenię tę metodę, zwłaszcza na spacerach, gdy wokół jest dużo ludzi. Jednak od 7 miesiąca przerzuciłam się na nosidło – żebyśmy mogli z mężem sprawniej „wymieniać się” dzieckiem 🙂 Ale chustę trzymam, mam nadzieję, że jeszcze się przyda:)